wtorek, 29 stycznia 2013

Rozdział 3


Rozdział 3

 

       King’s Road była dość ruchliwą ale przytulną ulicą. Rozglądałam się bacznie dookoła wypatrując ewentualnego niebezpieczeństwa. Dotarłam do kafejki po jakiś 10 minutach i dostrzegając w środku Cam’a, weszłam do niej. W środku było bardzo ciepło więc siadając przy blondynie od razu szybko pozbyłam się płaszcza.

       - Nic ci nie jest? – zapytaliśmy jednocześnie.

       - Wszystko w porządku – uśmiechnęłam się – A co z tobą?

       - To samo – powiedział spokojnie – Ale musisz być bardzo ostrożna, nie sądzę, żeby to był koniec.

       Spuściłam wzrok i to pomogło mi dostrzec liczne zadrapania i zaschniętą krew na dłoni przyjaciela.

       - No tak, rzeczywiście nic ci nie jest – mruknęłam niezadowolona łapiąc go za rękę. Ten tylko przełknął ślinę, ale nie wyrwał dłoni z mojego uścisku. – Cam…

       - Przedzierałem się przez krzaki, zwykłe zadrapanie – zapewniał, a potem uśmiechnął się – Do wesela się zagoi.

       Siedzieliśmy w kafejce, aż do zamknięcia. Całą drogę powrotną, Cam oglądał się dookoła i obejmował mnie ramieniem. W sumie to bardzo dobrze bo przerażenie wciąż nie ustępowało.

       - Jeden z nich… - zaczęłam przerywając ciążącą między nami ciszę – Jest moim nauczycielem od fizyki.

       Blondyn spojrzał na mnie z lekkim przerażeniem.

       - I do tego się do mnie wczoraj przystawiał, w szkole. Dlatego uciekłam – wyjaśniłam.

       - A ty wiesz, że to bardzo poważne, prawda? – zapytał.

       -Wiem, ale nie wiem jak bardzo – odparłam.

       - Musisz zmienić szkołę – rzucił nagle Cam. Spojrzałam na niego niedowierzająco.

       - Jak to zmienić? A co z Robyn? Nie zostawię jej samej w szkole choćby nie wiem co! – marudziłam.

       - Posłuchaj – zatrzymał się i złapał mnie za ramiona – To coś poważniejszego niż nauczyciel zboczeniec, czy rozmowa jakiś wandali, uwierz mi.

       - Skąd możesz to wiedzieć? – prychnęłam.

       - Wiem więcej niż ci się wydaje – szepnął. Gdy otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć dodał – Zaufaj mi. Tak będzie lepiej. W najlepszym wypadku uda ci się namówić rodziców na przeprowadzkę.

       - Czyś ty oszalał? Mam zwiewać z miasta przez jakiś frajerów, którzy i tak już mnie pewnie nie pamiętają?!

       - To naprawdę jest trudne do wytłumaczenia.
       - Oj daj sobie spokój. – warknęłam i odeszłam. Szybko pokonałam odcinek dzielący mnie od domu i unikając wzroku któregokolwiek z rod
rodziców, pomknęłam do pokoju. Sięgnęłam po laptopa i w tym momencie coś przykuło moją uwagę. Na stoliku leżała jakaś złożona na pół karteczka. Otworzyłam ją ale w środku widać było tylko znaczek z Big Ben’em i przed nim napisaną niezgrabnie cyfrę  „4”, a zaraz po nim jakieś kolejne cyfry. 191112

       - Co to kurde… - szepnęłam do siebie i schowałam karteczkę od szuflady.

       - Alexia, kolacja! – usłyszałam z dołu krzyk mamy. Nie znosiłam, gdy używała pełnej formy mojego imienia…

       Weekend ku mojemu zaskoczeniu minął bez żadnych niespodzianek, liścików, czy pościgów. Całą niedzielę przeleżałam wygodnie w łóżku, a teraz nadchodził poniedziałkowy poranek. Źle spałam tej nocy i gdy słońce jeszcze się nie zbudziło, ja już czatowałam i czekałam na jego pierwsze promienie.

       - Coś się stało? Jesteś strasznie podenerwowana – zauważyła Robyn, gdy byłyśmy już w szkole i spacerowałyśmy korytarzem. Nie odpowiedziałam więc próbowała znowu – Cam mówił, że jesteś na niego zła.

       - Oj bez przesady – mruknęłam i przyspieszyłam. Czasami to gadanie Robyn doprowadzało mnie do szału, a najczęściej chciało jej się gadać wtedy, kiedy akurat ja nie miałam na to najmniejszej ochoty.

       Zbliżała się najważniejsza lekcja- fizyka. Pan Olivier Simons czekał już na nas w klasie. Usiadłam na swoim stałym miejscu koło Robyn i wciąż mierzyłam nauczyciela srogim wzrokiem.

       - Panna Loose zostaje po lekcji! – zarządził w końcu poirytowany.

       - Nie wydaje mi się – odpowiedziałam, przez przypadek na tyle głośno, że zarówno cała klasa jak i nauczyciel to usłyszeli.

       - Wstań proszę, młoda damo – nakazał pan Simons. Spełniłam jego prośbę.

       - No i co mam tak sterczeć? – zapytałam znudzona.

       - Dokładnie – przytaknął i odwrócił się do tablicy. Nie robiąc sobie nic z uwagi tego szubrawca, usiadłam z powrotem i wtem usłyszałam alarm pożarowy. Wszyscy rzucili swoje rzeczy, ale nie ja. Wiedziałam, że to było wszystko planowane, zdradzało to nadmierne zdenerwowanie fizyka. Sięgnęłam spokojnie po torbę i ruszyłam za tłumem uczniów.

        - Lex, rusz się! – ponaglała Robyn ciągnąc mnie uparcie za rękę. Kierowaliśmy się na szkolne boisko i po chwili wszystkie klasy były już na miejscu. Wszyscy spanikowani rozglądali się dookoła i nagle spostrzegliśmy unoszący się ze szkolnego budynku dym. Był to bardzo skuteczny element odwrócenia uwagi bo nawet ja zwróciłam na to zbyt dużą uwagę. Szybko jednak ogarnęłam się, i dobrze, bo w tłumie zaczęli się kręcić jacyś dziwni ludzie. Głównie ubrani w czarne skóry, rozglądali się bacznie po tłumie dzieciaków. W całej tej grupce rozpoznałam jednego z ludzi, którzy wczoraj gonili Cam’a. „Teraz albo nigdy” pomyślałam, gdy byli wystarczająco daleko ode mnie. Poprawiłam torbę tak, żeby mi nie przeszkadzała i zaczęłam biec najszybciej jak potrafiłam. Akurat, gdy dobiegłam do bramy zorientowali się, że ktoś im ucieka. Usłyszałam gwizd, a potem rura za mną. Nigdy nie należałam do osób zbytnio wysportowanych, ale teraz musiałam się ulotnić choćby nie wiem co. Wiedziałam, że nie mogę liczyć na czyjąkolwiek pomoc więc po prostu prułam przed siebie. Wpadłam po drodze na kilka osób i banda tych frajerów też. Najgorsze było to, że nawet nie wiedziałam, gdzie mam uciekać. Powrót do domu byłby największą głupotą i ze względu na rodziców, i dlatego, że raczej nie chciałam, aby te zbiry poznały miejsce mojego zamieszkania. Biegłabym chyba tak bez końca aż dostrzegłam światełko nadziei w autobusie. Stanął na przystanku i wszyscy już załadowali się do środka. Maksymalnie przyspieszyłam i w ostatnim momencie zdążyłam wsiąść do busa, który zamknął już drzwi i zaczął odjeżdżać. Z lekkim uśmiechem patrzyłam jak tych gości o mało co nie rozjechał jakiś koleś w ciężarówce, a później już spokojnie, ale ostrożnie wróciłam do domu.

 

------------------------------------------------------

 

Dobra, mamy rozdział 3 :) Wybaczcie zwłokę ale jakoś nie miałam weny i do tego pobyt w szpitalu.. ehh -_-" czekam na wasze opinie i do następnego rozdziału :)

piątek, 14 grudnia 2012

Rozdział 2

Hej :) Przepraszam, że tak długo mi się zeszło z tym drugim rozdziałem no ale wiecie jak to jest ze szkołą. Wena też już nie za bardzo dopisywała ^^ Dziękuję za wejścia i komentarze.
zapraszam na rozdział :*
------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział 2

Nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać, gdy zobaczyłam, że tajemniczym włamywaczem był nikt inny jak Leon.
- Nieładnie tak mnie straszyć, wiesz? - powiedziałam do gada biorąc go na ręce. Legwan jednak spiął się, postawił kołnierz pod gardłem i wbił pazury w moją rękę. To nie Leon narobił tyle hałasu. W ogrodzie ktoś stał i uciekł, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Odłożyłam zwierzę i chwytając nożyk popędziłam na zewnątrz. Szybko dopadłam kobietę uciekającą z naszej posesji i zaczęłam się z nią szarpać. Po chwili siedziałam na niej i trzymałam nożyk blisko jej głowy.
- Kim jesteś i po co tu przylazłaś?! - wrzasnęłam. Kobieta natomiast zaśmiała się gorzko. Nie widziałam jej bo najwidoczniej wysiadły korki i światła ogrodowe nie działały. Była cwańsza niż podejrzewałam bo sprytnym ruchem zrzuciła mnie z siebie i uciekła. Pobiegłam kawałek za nią, ale ona wybiegła z naszej posesji i wsiadła do jakiegoś czarnego samochodu. Z wściekłością wbiłam sztylet w ziemię przeklinając przy tym głośno.
- Kto cię nauczył takich słów? Chyba nie my - usłyszałam za sobą głos taty. Zrobiłam minę zbitego psa, a potem przytuliłam go na przywitanie i weszliśmy do środka.
Jak dobrze, że był już weekend. Ten wczorajszy piątek wyprowadził mnie całkowicie z równowagi... Zwłaszcza, że jadę na stresie bo to jest tylko kwestią czasu nim rodzice dowiedzą się o moich wagarach.
Wyszłam na spacer. Bez słowa i żadnego znaku po prostu wyszłam z domu.
- Hej mała - usłyszałam znajomy głos. To był Cam, starszy brat Robyn.
- Cześć stary koniu, gdzie idziesz? - odpowiedziałam z uśmiechem, który blondyn odwzajemnił.
- No wiesz, dzięki... Po prostu pomyślałem, że warto by było gdzieś się przejść. A ty?
- Dokładnie to samo. Mam zamiar się dziś odstresować - mruknęłam wciągając nosem rześkie powietrze.
- Może razem się przejdziemy? - zapytał po chwili ciszy. Kiwnęłam głową w odpowiedzi ale dalej milczałam. Chciałam wszystko na spokojnie przemyśleć.
Doszliśmy aż do Shalcomb Street. Nasz krok był spokojny i regularny póki ja się nie zatrzymałam. Znów pan Olivier? Wchodził w jakiś zaułek rozglądając się przy tym bacznie. Zapewnie nie zauważył nas przez sznur zaparkowanych samochodów. Zresztą kiepski był z niego obserwator. Spojrzałam na Cama i położyłam palec na ustach. Potem pociągawszy za sobą przyjaciela podeszłam do rogu alejki i wychyliłam lekko głowę. Z głębi zaułka wyszedł jakiś mężczyzna, ubrany cały na czarno. Za nim wyszło jeszcze dwóch łysych bysiorów i jeden jakiś młody chłopak. Wytężałam słuch i wzrok poza granice moich możliwości. Nie byłam pewna ale po głosie rozpoznając, miałam wrażenie, że to ci sami ludzie, którym ostatnio wizytę złożył pan Olivier w barze.
- Zrobisz to! - usłyszałam tylko te słowa bo mężczyzna je wykrzyczał wpychając nauczycielowi coś do rąk. Obserwowałabym ich dalej, ale jeden z bysiorów był wyraźnie znudzony i zaczął się rozglądać przez co nas zauważył. Wskazał na nas palcem i zaczął coś wykrzykiwać do reszty. Wszyscy spojrzeli w naszą stronę, a mi i Camowi nie pozostało nic innego, jak po prostu uciekać. Biegli za nami cały czas. W końcu Cam zatrzymał mnie i wcisnął pod schody jednego z domów.
- Siedź tu, wrócę po ciebie - szepnął.
- Ale co z tobą? - jęknęłam cicho.
- Nic mi nie będzie. Jeśli cię znajdą krzycz, wołaj o pomoc i uciekaj najdalej jak możesz byle nie do domu, znajdę cię - powiedział, po czym cmoknął mnie w czoło i pobiegł. Ten gest mnie nie zdziwił. Przyjaźniłam się z nim i Robyn od małego i był on dla mnie jak starszy brat dlatego tak bardzo się o niego martwiłam. Wychyliłam się leciutko i zobaczyłam jak ci bandyci biegną za blondynem. W moich oczach stanęły łzy. Cofnęłam się gwałtownie, gdy ktoś przede mną stanął. Sparaliżowało mnie, gdy sposptrzegłam, że był to ten sam młody chłopak, który stał tam wtedy z bysiorami w alejce na Shalcomb St. Patrzył teraz na mnie swoimi czekoladowymi oczami wciągając nerwowo powietrze przez usta.
- Proszę cię, ja... - wydukałam cicho z przerażenia.
- Spokojnie, nie powiem. Pod warunkiem, że ty też nikomu nie powiesz. To co słyszałaś masz zbrać ze sobą do grobu, ok? - przerwał mi. Jego ton wcale nie był brutalny, szorstki czy napastliwy. Ku mojemu zaskoczeniu chłopak przemówił do mnie spokojnym i życzliwym szeptem. Pokiwałam twierdząco głową. Gdy chłopak chciał odejść złapałam go za kostkę. Spojrzał na mnie pytająco.
- To moja wina, niech zostawią Cama w spokoju, proszę - załkałam.
- Chłopak?
- Przyjaciel, prawie że starszy brat.
- Zrobię co mogę.
Byłam dość zszokowana postawą młodocianego bandyty. Był zupełnie inny niż reszta bandy, która właśnie ganiała Cama po londyńskich ulicach.
Zaczynało zmierzchać. Nadal siedziałam pod schodami. Skulona w kłębek czekałam na cud jednocześnie snując czarne scenariusze dotyczące mojego przyjaciela. Głuchą ciszę przerwał dźwięk mojego telefonu.
- Halo Cam? Gdzie jesteś? - powiedziałam szybko do słuchawki.
- Spokojnie, nic mi nie jest. Właśnie teraz jestem King's Rd. Idę po ciebie - powiedział spokojnie.
- Nie, zostań tam. Ja przyjdę, spotkamy się w Chelsea Quarter Cafe, ok? - zaproponowałam. Nie chciałam, żeby Cam ściągnął na siebie kłopoty przez to, że próbował po mnie wrócić.
- Jesteś pewna? - zapytał troskliwie.
- Tak, już idę - powiedziałam i rozłączyłam się. Schowałam komórkę do kieszeni i szybkim ale miarowym krokiem udałam się w stronę kawiarni.
--------------------------------------------------------------------------------------------

No i jest 2 rozdział :) jak wam się podoba? :)

środa, 21 listopada 2012

Rozdział 1

Oto rozdział 1. Liczę na szczere komentarze :)
-------------------------------------------------------------------
Rozdział 1


Jest już wczesna jesień. Drzewa rumienią się i zrzucają kolorowe liście tworząc purpurowe dywany. Oparłam wygodnie głowę na ręce i wyglądałam przez okno prowadząc głębokie refleksje dopóty, dopóki nie przerwał mi głośny dźwięk szkolnego dzwonka.
- Chodź śpiochu - usłyszałam spokojny głos Robyn - mojej najlepszej przyjaciółki od dzieciństwa. Zwlekłam się leniwie z krzesła, spakowałam książki do torby i jak zwykle ostatnia, zatrzymywana swoimi myślami wychodziłam z klasy, ale zatrzymał mnie pan od fizyki - pan Simons.
- Usiądź proszę - powiedział spokojnie, a ja posłusznie spełniłam jego polecenie. - Zauważyłem, że jesteś jakaś nieobecna. Coś się stało?
- Nie, wszystko w porządku - odpowiedziałam udając iż nie widzę, jak nauczyciel zbliża się i kuca przede mną.
- Na pewno? Jakieś problemy z rodzicami... - mówił patrząc mi w oczy, po czym położył rękę na moim udzie.
- Tak, na pewno - odpowiedziałam chłodno patrząc na rękę nauczyciela, która wędrowała coraz wyżej. Poderwałam się z miejsca i ruszyłam do wyjścia, ale fizyk mnie zatrzymał mocno trzymając za nadgarstek.
- Nikomu o tym nie powiesz - przestrzegł nauczyciel, ale ja nie miałam chęci na dyskusję. Wyszłam z sali mocno ciskając przy tym drzwiami. Zaczęłam się zastanawiać, czy to będzie dobry pomysł jeśli faktycznie nic nie powiem nikomu...? Nie ważne... Nie miałam zamiaru siedzieć w szkole chwili dłużej więc odnalazłam Robyn.
- Jakby co, źle się poczułam - szepnęłam. Miałam oczywiście na myśli ucieczkę ze szkoły, a później szwędanie się po mieście. Blondynka spojrzała na mnie pytająco, a potem lekko przytaknęła. Nie czekając już na nic zeszłam do szatni, gdzie założyłam na siebie czarny, krótki płaszcz i zmieniłam buty. Już miałam wychodzić, gdy zorientowałam się, że przyszedł na wartę ochroniarz, zwany też przez uczniów "Strażnikiem Teksasu" czy coś takiego. Teraz to była kiszka. Ten stary pierdziel miał naprawdę dobry słuch i z pewnością usłyszałby, że ktoś mocuje się z drzwiami. Nie chciało mi się czekać, aż pójdzie więc wystukałam sms'a do szkolnego przypałowca Raula:
Strażnik na warcie. Zajmij go czymś.
L.
Nie musiałam długo czekać na interwencję kolegi. Raul uwielbiał takie akcje i zawsze jak coś się działo to nawet jeśli nei brał w tym udziału, zaraz leciał i wkręcał się tak, żeby wina leżała też po jego stronie. Do tej pory się zastanawiam się, po co mu to wszystko... Ważne, że odwalił swoją robotę tak jak trzeba. Krzyknął, że biją się na boisku, a nasz bohaterski ochroniarz od razu rzucił się na pomoc dając mi tym samym wolną drogę. Na luzie opuściłam teren szkoły. Wiedziałam jednak, że nie mogę wrócić do domu. Gdyby Patricia albo Marius wrócili wcześniej do domu i mnie tam zastali, miałabym poważne kłopoty, albowiem oni nie tolerują takich akcji. Są niesamowicie spokojni i wyrafinowani.
Czasami się zastanawiam, czy to możliwe, że jestem ich córką. Jesteśmy zupełnie inni. I pod względem wyglądu i charakteru, ale oni wciąż mi mówią, że jestem taka jaka była babcia Sharon. Sama nie mam o tym pojęcia bo zginęła ona w wypadku mając tzrydzieści kilka lat, zostawiając tym samym dziadka i moją mamę samych.
Jak już wspomniałam, nie mogłam wrócić do domu, ani pokazywać się zbytnio w jakimś parku, czy galerii, żeby nie przyuważyli mnie znajomi Pat i Mariusa więc wybrałam się w zupełnie nowe miejsce. Był to jakiś obskórny bar "Promil" czy coś podobnego... Zajęłam miejsce w kącie pomieszczenia, zamówiwszy przedtem espresso, które o dziwo tam było i smakowało całkiem przyzwoicie. Wyciągnęłam książki i zaczęłam odrabiać zadaną wcześniej pracę domową. Coś skusiło mnie do podniesienia wzroku i tak też zrobiłam. Dzięki temu dostrzegłam, że mężczyzna siedzący przy stoliku naprzeciw mnie, gapił się na mnie i szybko odwrócił wzrok, gdy to dostrzegłam. Zmieszana spakowałam zeszyty i dopiłam kawę. Gdy już miałam wstawać i wychodzić w knajpce pojawił się nieoczekiwany gość. A mianowicie był to pan Simons! Podszedł do baru, zagadał parę słów z barmanem, po czym ten wskazał mu wytatuowaną tłustą łapą kierunek na toalety. Coś mi się jednak w tym wszystkim nie podobało. Nauczyciel był mega zdenerwowany i nogi mu się praktycznie łamały od samego chodzenia. Moja ciekawość nie pozwoliła mi puścić tego płazem więc zarzuciłam torbę i niepostrzeżenie czmychnęłam za panem Simonsem. Wychyliłam głowę zza rogu i spostrzegłam, że fizyk wchodzi do jakiegoś pomieszczenia. Kucnęłam przed drzwiami i przyłożyłam do nich ucho.
- Chcesz wszystko spieprzyć?! - wrzeszczał jakiś mężczyzna.
- To nie tak! - bronił się profesor, a potem dało się słyszeć jakiś trzask. Pewnie oberwał.
- A jak?! Wytłumacz mi to zboczeńcu! Miałeś ją podpuścić, a nie obmacywać! - usłyszałam kolejny głos. Należał do jakiegoś młodego chłopaka, to pewne. Zrobiło mi się mega gorąco, gdy poczułam na ramieniu czyjąś rękę. Gdy się odwróciłam dojrzałam bysiora zza lady. Wstałam i patrzyłam mu teraz odważnie w oczy. Barman skrzywił się i podniósł już rękę, żeby mnie uderzyć, ale za chwilę stęknął i upadł na ziemię tuż pod moje stopy. Za nim natomiast stał jakiś mężczyzna w garniturze. W prawej ręce trzymał jakąś broń. Spojrzałam na niego niepewnie i wtedy zorientowałam się, że to on siedział wcześniej naprzeciw mnie. Wystraszyłam się. Puści mnie wolno, czy podzielę los barmana, który leżał teraz pod moimi stopami?
- To środek usypiający. Obudzi się za 20 minut, a tymczasem, nigdy więcej się tu nie pokazuj - powiedział po chwili spokojnym i całkowicie beznamiętnym tonem. Skinęłam lekko głową i puściłam się biegiem w stronę tylnego wyjścia. Wsiadłam w autobus i pojechałam do mojego domu.
Gdy dojechałam już na miejsce zamknęłam wszystkie okna i zamki. Nie chciałam nieoczekiwanych gości w domu. Nalałam wody do wanny, po czym wskoczyłam do niej i zaczęłam rozmyślać nad wydarzeniami z dzisiejszego dnia. Mimo, iż woda była gorąca, poczułam zimny dreszcz, gdy uświadomiłam sobie pewną rzecz. Mówili, że pan Simons nie miał kogoś obmacywać, tylko podpuścić, a co jeśli... Jeśli chodziło o mnie? Na tę gorzką myśl poderwałam się z wanny, przebrałam i poszłam do swojego pokoju, żeby pobawić się chwilę z moim legwanem Leonem. Nie wiem ile mi się zeszło, ale pamiętam tylko tyle, że złapało mnie zmęczenie i zasnęłam.
Obudziłam się koło dwudziestej czwartej. Przetarłam leniwie oczy, które za chwilę szeroko otworzyłam słysząc jakieś trzaski dobiegające z dołu. Prawdopodobnie z salonu. Sięgnęłam do szuflady po nożyk do otwierania listów przypominający kształtem mały sztylet. Ściskając go kurczowo w prawej ręce, ześlizgnęłam się jak kot po jasnych schodach. Zbliżałam się pomału do źródła dźwięku planując, co zrobić później. Nie zdążyłam go nawet obmyślić bo już natknęłam się na natręta.
--------------------------------------------------------------------------------------------

I jak się podobało? ktoś ma pomysły, kto to może być? :)

wtorek, 20 listopada 2012

Prolog

PROLOG

Wszystko zaczęło się dnia, kiedy Lexi Loose zrywa się z lekcji przez natrętnego nauczyciela. Zniesmaczona postępowaniem fizyka, ucieka ze szkoły odwiedzając po drodze obskórną knajpkę. Od tego momentu, jej życie nie może być takie samo. Głuche telefony, wizyty nieznajomych i śmiertelne niebezpieczeństwo, czyli coś co zwaliło się na głowę brytyjki. Osiemnastolatka nieświadoma knowań ukrywanych tyle lat postanawia poznać swoją prawdziwą tożsamość i środowisko, w którym powinna się obracać.
------------------------------------------------------------------------------------------

Nie jest on jakiś długi i porywający ale zapewniam, że nie będziecie się nudzić czytając moje rozdziały ;]

Wstęp

 Hej. Jestem Nat i mam 14 lat. Będę prowadziła bloga z opowiadaniem o osiemnastoletniej brytyjce, która odkrywa rodzinne tajemnice i staje się kimś zupełnie innym niż była do tej pory. Nie zdradzę wam póki co, o co chodzi, ale mogę zapewnić iż to się wkrótce wyjaśni ^^
zapraszam do czytania, wkrótce pojawi się prolog.

~ Nat